Od małego kultura karmi nas niepokojącym przekazem, że aby móc dosiąść zaszczytu nazwania się artystą, trzeba wiele wycierpieć. A przecież to właśnie dziecięca ciekawość i otwarta głowa pozwalają zainspirować się otaczającym nas światem. W efekcie mamy zasoby do tego, aby rozwijać kreatywność i nasze twórcze talenty.
Romantyzowanie cierpienia jako energii twórczej na stałe zagościło w popkulturze. Szaleni naukowcy, malarze z diagnozą schizofrenii, narcystyczni i niekiedy dwubiegunowi muzycy. Wszystkich ich łączy wspólny mianownik – aby tworzyć, żyć twórczo i kreatywnie, trzeba cierpieć. Zazwyczaj psychicznie. Bez cierpienia nie ma weny czy inspiracji. Tylko z bólu może wyrosnąć godziwa sztuka. Taka, która porusza i ma znaczenie. A z radości i lekkości powstają tylko infantylne i nic niewarte dzieła.
Cierpiąc dla sztuki
Według trójczynnikowej teorii osobowości psychologa Hansa Eysencka to właśnie psychotyczność charakteryzuje się wysokimi zdolnościami twórczymi. I choć badacz bardziej niż na zaburzenia psychiczne zwracał uwagę na nonkonformistyczne tendencje osób psychotycznych, tak jednak utarło się powszechne przekonanie, że osoby kreatywne są w pewien sposób niestabilne emocjonalne.
Wystarczy przyjrzeć się portretom wielkich postaci literatury, takich jak Stanisław Ignacy Witkiewicz, Franz Kafka, Bruno Schulz czy Zbigniew Herbert. Motyw szaleństwa zdaje się być obecny u prawie każdego z nich, pogłębiając przekonanie, że dobra literatura wyrasta na ogromnym cierpieniu. Sytuacja nie wygląda lepiej wśród artystek. Mówiąc o Virginii Woolf czy Sylvii Plath, na jaw wyłania się obraz histerycznej, szalonej i znerwicowanej pisarki, która odbiera sobie życie.
I tak jak wielu artystów łączy doświadczenie kryzysu psychicznego, tak jednak wyciąganie wniosku, że tylko z miejsca głębokiego cierpienia czy osobistej tragedii można tworzyć, jest niezwykle szkodliwe.
Dziecięca ciekawość i zachwyt
Mit udręczonego artysty forsuje przekaz, że cierpienie, a nie przyjemność czy spokój, stanowi żyzną glebę dla kreatywności. Jeżeli robimy coś, co dostarcza nam przyjemnych doznań i budzi radość, to nie jest to wystarczająco szlachetne, aby mogło być prawdziwie twórcze. A przecież to właśnie dziecięca ciekawość i otwarta głowa pozwalają zainspirować się otaczającym nas światem.
Kiedy nie poświęcamy wszystkich naszych zasobów energetycznych na gaszenie przysłowiowego pożaru, możemy skupić się na tym, co zachwyca. Tworzy się przestrzeń na nowe pomysły, innowacje i krytyczne myślenie. Dlaczego więc stan przyjemności czy szczęścia uznawany jest za mało twórczy?
Dobrostan psychiczny, czyli odwaga i kreatywność
Aktor Richard Gere w rozmowie z pisarką Alice Walker podkreślał, że będąc zagubionym i wściekłym chłopakiem, zazwyczaj wcielał się w postaci o podobnym nastawieniu do życia. Kiedy z wiekiem zyskał więcej wewnętrznego spokoju, nadal odgrywał role o podobnym zabarwieniu. Tym razem potrafił jednak zdystansować się od postaci i zamiast w pełni się z nimi utożsamiać, grał z większą dozą lekkości.
Dobrostan psychiczny nie musi wcale oznaczać, że stracimy kontakt z naszymi zdolnościami twórczymi i nie będziemy mieli z czego czerpać inspiracji. Dobrostan pozwala nam przyjąć odważną i ciekawą świata postawę, z której wynika kreatywność, nonkonformizm czy innowacyjność.
I choć stan głębokiego cierpienia często obfituje w twórcze pomysły, obarczony jest on kosztami potężnego kalibru. Bo trwanie w chronicznym kryzysie psychicznym bezpośrednio wpływa na naszą jakość życia, relacje i zdrowie. Dążenie do doświadczania cierpienia, tak aby móc tworzyć, wydaje się więc zgubną strategią.
Sztuka koi i redukuje napięcie
Nie oznacza to jednak, że smutek nie jest siłą napędową wielu twórczych działań. Dla wielu z nas to właśnie cierpienie, odrzucenie czy opuszczenie stają się motywatorem do napisania tekstu, wiersza czy utworu. Sztuka potrafi wtedy działać kojąco i pomaga wyregulować emocje. Poprzez intuicyjne pisanie czy oddanie się aktywności, która pozwala nam się w czymś zatracić, redukujemy napięcie.
W tym rozumieniu kreatywność rzeczywiście łączy się z przeżywaniem trudnych emocji. Można jednak odwrócić kolejność i spojrzeć na twórczość jako na formę wsparcia w cierpieniu. Uznać, że pisanie, granie na instrumencie czy malowanie może przynieść ulgę w kryzysie, zamiast gloryfikować ból jako jedyne godne źródło twórczej inspiracji.
Nie cierpienie, lecz trudność
Pisarz Will Buckingham proponuje zastąpić cierpienie słowem „trudność”. W ten sposób pokazuje, że choć działanie twórcze do najłatwiejszych nie należy, nie trzeba cierpieć, aby być kreatywnym. Warto jednak uznać, że w toku pisania czy tworzenia nieuchronnie pojawią się trudności. Nie dążyć wyłącznie do przyjemności, tylko poszerzyć swoje okno tolerancji również na trudności, niepewności i dyskomfort. Wtedy romantyczna wizja uciemiężonego artysty nabiera wielu odcieni kolorów.
Okazuje się, że smutek tak samo jak radość może w pewnych kontekstach stać się siłą napędową dla kreatywności. Że sztuka potrafi przynieść ukojenie w kryzysie. Ale również, że bycie chronicznie zestresowanym czy przygnębionym wcale nie pomaga w rozwijaniu twórczego talentu. Może i pozwala złapać oddech i na chwilę uciec w chaotyczną aktywność, ale sprawia, że trudno jest ze spokojem pogłębić daną myśl. Bo ciężar, który dźwigamy, jest zbyt przytłaczający.
Obsesyjne poszukiwanie cierpienia, aby móc tworzyć, może łatwo stać się autosabotażem, który oddala nas od pełnego doświadczania własnych emocji. Bo skoro tylko emocje o negatywnej walencji mają potencjał twórczy, to radość czy ekscytacja nie są warte uwagi.
Kreatywność pomimo cierpienia
Podążając za logiką mitu udręczonego artysty, można by stwierdzić, że praca nad swoim dobrostanem psychicznym, na przykład w toku psychoterapii, niesie za sobą ryzyko całkowitego utracenia pokładów kreatywności. Kiedy będę szczęśliwa, spokojna i stabilna, wtedy nie będę miała z czego czerpać inspiracji. A przecież, jak pisze Elizabeth Gilbert w „Wielkiej magii”, kreatywność rodzi się w człowieku pomimo cierpienia, a nie dzięki niemu. Jej zdaniem udręka oddala nas od źródła wszelkich genialnych pomysłów.
U osób z depresją kliniczną obserwuje się problemy z funkcjami poznawczymi, takimi jak pamięć czy uczenie się. Trudno więc oczekiwać, że chronicznie obniżony nastrój poskutkuje pokładami twórczej energii. Gilbert zwraca także uwagę na to, że zaburzenia psychiczne wśród artystów mogą wynikać z niewspierającego środowiska.
W wielu krajach artyści wykonują swoją pracę za przysłowiowe grosze, „z powołania”, jednocześnie nakładając na siebie ogromną presję, a nie mając odpowiedniego zabezpieczenia społecznego. Można więc spojrzeć na powszechne wśród nich kryzysy psychiczne jako na zrozumiałą reakcję na toksyczne warunki, w których przychodzi im pracować. A nie niezbędny element do tego, aby tworzyć.
Stabilnie, bezpiecznie i twórczo
Kreatywność często przychodzi do nas w trudnych momentach. Przynosi ulgę, kiedy cierpimy, i pozwala na chwilę oderwać się od tego, co boli. Jednak romantyzowanie cierpienia jako niezbędnego elementu pracy twórczej niesie za sobą poważne szkody. Prowadzi do szkodliwych przekonań, wedle których szczęście czy stan wewnętrznego spokoju są dla artysty niepożądane, bo twórczo bezpłodne.