Jeśli po przeczytaniu nagłówka tego artykułu masz poczucie, że nie do końca wiesz, o co chodzi i czy to na pewno tekst dla Ciebie, daj mi chwilę. Czasem psychologowie mają tendencję do używania trudnych słów w odniesieniu do stosunkowo prostych zjawisk. Tak też jest z tą tajemniczą “rezyliencją”, dlatego poniżej znajdziesz przykład, który pozwoli Ci lepiej to sobie wyobrazić i lepiej zrozumieć.
Kiedy miałam może osiem lat, pojechałam na swoje pierwsze w życiu kolonie nad morze. Była to też pierwsza prawdziwa rozłąka z rodzicami, z którą musiałam się zmierzyć. Żeby nie było mi jednak zbyt smutno, mama wpadła na pomysł, że wyśle mnie na ten sam turnus, na który akurat jechała jedna z moich kuzynek. Byłyśmy w tym samym wieku, chodziłyśmy do tej samej klasy i, ogólnie rzecz biorąc, spędzałyśmy razem każdą wolną chwilę. Poza tym rodzice mieli nas odwiedzić w pierwszy weekend naszego pobytu w Dąbkach (czyli po tygodniu rozłąki).
Dwie różne reakcje na ten sam problem
Któregoś dnia dostałyśmy jednak wiadomość, że niestety ich przyjazd przesunie się o tydzień. Miałyśmy zatem po raz pierwszy nie widzieć naszych mam dłużej niż kilka dni. Wydarzyło się wtedy coś, czego nie mogłam swoim dziesięcioletnim umysłem pojąć. Moja kuzynka wydawała się zapomnieć o całej niedogodności już jakąś godzinę po otrzymanym telefonie — angażowała się w aktywności wymagające kontaktu z innymi dziećmi, pochłonęła dwie dokładki deseru, zastanawiała się, co zaśpiewać podczas zbliżającego się konkursu piosenki kolonijnej.
Dla mnie natomiast ta niespodziewana wiadomość była takim zaskoczeniem, że całkowicie wybiła mnie z rytmu. Zupełnie straciłam apetyt i chęć do zabawy, nie mogłam poradzić sobie ze swoją tęsknotą i rozczarowaniem. Z ratunkiem na białym koniu przyszła nasza wychowawczyni, która w końcu zdołała sprawić, abym zaczęła się cieszyć tym, co miałam wokół siebie, zamiast skupiać się na tym, że rodzice odwiedzą nas tydzień później.
Dziś, po latach od tamtych wydarzeń, myślę sobie, że moja ówczesna odporność psychiczna była dużo słabiej wykształcona niż w przypadku mojej kuzynki. Na to samo wydarzenie zareagowałyśmy zupełnie inaczej, choć znalazłyśmy się przecież w identycznej sytuacji. Kuzynka zdecydowanie szybciej zaczęła wykształcać te mechanizmy, które odpowiadają za naszą rezyliencję.
Bohater główny – siła rezyliencji
Uważam, że świadomość istnienia tego zjawiska, a także tego, ile dobrego może ono wnieść do naszego życia, jest trudna do przecenienia. Podobnego zdania musi być też Glenn R. Shiraldi — autor publikacji „Siła rezyliencji. Jak poradzić sobie ze stresem, traumą i przeciwnościami losu?” wprowadzonej na polski rynek przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
Shiraldi nie tylko przedstawia w swojej książce masę ćwiczeń samopomocowych, dzięki którym każde z nas może na swój własny sposób wzmacniać swoją rezyliencję. Znajdziemy tutaj także proste wytłumaczenia mechanizmów wpływających i podtrzymujących tę naszą naturalną „poduszkę bezpieczeństwa”. Można powiedzieć, że to taka rezyliencja w pigułce. Ale zacznijmy od początku.
Na początek — kilka informacji
Autor zadbał w swojej publikacji o przejrzystą konstrukcję — w każdej z trzech części postanowił się bowiem zająć innym aspektem opisywanego zjawiska. Taka budowa pomaga usystematyzować zawartą w książce wiedzę oraz ułatwić czytelnikowi odszukanie interesujących go kwestii, m.in. poprzez szczegółowy spis treści.
Sposób prowadzenia narracji pozwoli bez większych trudności odnaleźć się w tekście zarówno profesjonalistom chcącym poszerzyć swój warsztat o techniki wzmacniania mocnych stron pacjentów / klientów, jak i laikom pragnącym samodzielnie pracować nad swoją rezyliencją.
Inspiracje i baza teoretyczna
Najsolidniejszym filarem recenzowanej publikacji są: psychologia pozytywna, mindfulness oraz techniki ACT-owe (forma terapii poznawczo-behawioralnej kładąca nacisk na akceptację i zaangażowanie). Shiraldi prezentuje pogląd o rezyliencji jako naszym „standardowym wyposażeniu”, co oznacza, że rodzimy się z tą umiejętnością na pewnym poziomie, a w dalszym życiu możemy ją rozwijać i kultywować.
Jest to jeden z naszych najważniejszych zasobów, dzięki któremu mamy szansę funkcjonować na najwyższym poziomie także w trudnych momentach — dzięki rezyliencji jesteśmy spokojniejsi, bardziej produktywni, potrafimy też czerpać z życia większą satysfakcję. To taka osobista tarcza chroniąca nas przed konsekwencjami nieprzyjemnych i często nieprzewidzianych zdarzeń.
Sceptycyzm pokonany
Przyznam szczerze, że jeszcze podczas pierwszych lat studiów nie do końca przemawiał do mnie nurt psychologii pozytywnej. Od zawsze byłam zafascynowana bardziej metodami leczenia poszczególnych zaburzeń niż wzmacnianiem naszego wewnętrznego potencjału. Moje podejście zmieniła jednak jedna godzina terapii zajęciowej, którą miałam okazję prowadzić podczas odbywanego przeze mnie stażu klinicznego.
Wydarzyło się wtedy coś, czego chyba nigdy nie zapomnę. Mianowicie jeden z obecnych na oddziale pacjentów (mocno lękowy, napięty, sceptycznie nastawiony w zasadzie do każdej metody proponowanej przez lekarzy i psychologów) miał wraz z całą grupą pacjentów wziąć udział w treningu relaksacyjnym. Były to pierwsze zajęcia, jakie miałam poprowadzić zupełnie samodzielnie, bez wsparcia bardziej doświadczonych kolegów i koleżanek.
Magia uważności
Poświęciłam ten czas na przeprowadzenie progresywnej relaksacji mięśni, opisanej w jednym z rozdziałów recenzowanej publikacji. Starałam się maksymalnie spokojnym głosem zachęcić pacjentów do zwrócenia uwagi na swoje ciało, do głębokiego oddychania, naprzemiennego napinania i rozluźniania mięśni. Efekt w przypadku wspomnianego przeze mnie pacjenta był spektakularny.
Jeszcze tego samego dnia, podczas zebrania społeczności terapeutycznej, podziękował mi za tę godzinę — za mój spokój, opanowanie, poświęcenie czasu właśnie na tę konkretną aktywność. Powiedział, że „pogadać to on sobie może podczas terapii grupowych, a teraz już wie, jak bardzo brakowało mu takiej chwili wytchnienia”. Więc hej, to naprawdę działa!
Najpierw biologia…
Shiraldi rozpoczyna podróż po meandrach rezyliencji, zaczynając od wyłożenia jej podstaw na poziomie funkcjonowania mózgu i fizjologicznej regulacji pobudzenia ze strony układu nerwowego. Nie czujemy się jednak tą wiedzą przytłoczeni — poznajemy jedynie niezbędne podstawy, które ułatwią nam przyswajanie informacji zawartych w dalszej części książki i dzięki którym będziemy mogli prawidłowo wykonywać proponowane przez autora ćwiczenia.
Poznajemy zatem sposoby wzmacniania mózgu mogące poprawić nasz nastrój i pomóc opanować umiejętności kluczowe dla rezyliencji — uczymy się technik opartych na uważnym oddychaniu, wykorzystaniu ciała, krok po kroku przechodzimy z autorem przez progresywną relaksację mięśni, wspomnianą przeze mnie wcześniej. Uczymy się rozpoznawać trudne emocje oraz radzić sobie z nimi w zdrowy, nieunikający sposób.
Shiraldi proponuje również szereg technik, dzięki którym opanujemy umiejętność restrukturyzacji poznawczej i uspakajania galopujących myśli. Nauczymy się też współczuć samemu sobie jak najlepszemu przyjacielowi — a stąd już bardzo blisko do podbudowania swojej rezyliencji.
Potem szczęście…
Najważniejszą z mojej perspektywy częścią książki jest część dotycząca naszego ciągłego rozwoju, wzmacniania poczucia szczęścia i pozytywności. Mając w głowie informacje zawarte w poprzednich rozdziałach, możemy skupić się na kultywowaniu naszej radosnej codzienności i doświadczaniu pozytywnych emocji.
Oczywiste jest, że w życiu zawsze zdarzą się gorsze momenty, dlatego tak istotne jest zbudowanie wokół siebie tego niemalże mitycznego szczęścia — dzięki temu będziemy w stanie szybciej zredukować zbyt wysokie pobudzenie i dojść do siebie po doświadczeniu stresu i związanych z nim negatywnych uczuć. Szczęśliwy człowiek lepiej i szybciej radzi sobie z przeciwnościami losu i jest bardziej odporny na nieprzewidziane wstrząsy. Poziom jego rezyliecji jest po prostu wyższy.
… i droga ku szczęściu
Autor przedstawia więc cały szereg sprawdzonych technik i zwraca naszą uwagę ku praktycznemu ćwiczeniu wdzięczności (zarówno do innych ludzi i świata, jak i do siebie), altruizmu i wybaczenia (ponownie: zarówno sobie, jak i innym). Ważne jest również dbanie o poczucie własnej wartości, bo tylko mając świadomość swoich mocnych stron i zdolności możemy z tych zasobów korzystać.
Dobrym sposobem na rozwijanie naszych mocnych stron jest m.in. ćwiczenie optymizmu — ale tylko tego realistycznego, przejawiającego się nadzieją na pozytywny rezultat swoich działań, a nie ślepą wiarą w to, że „jakoś to będzie”, bez względu na to, czy będziemy się starać, czy nie. Humor i zdolność dostrzegania zabawnych stron różnych życiowych sytuacji pozwala na czerpanie z życia więcej przyjemności, a więc sam w sobie zwiększa poczucie szczęścia.
Shiraldi zwraca również uwagę na to, że ludzie mający poczucie, że ich życie ma sens i cel, generalnie częściej doświadczają pozytywnych emocji i odznaczają się większą rezyliencją — warto więc zadbać i o te aspekty.
Nie bez znaczenia są też pozytywny rezonans emocjonalny i inteligencja społeczna, dzięki którym możliwe jest szybkie i skuteczne korzystanie z umiejętności interpersonalnych w różnego rodzaju sytuacjach. Pamiętajmy również o równowadze między obowiązkami i przyjemnościami — to niezmiernie ważne dla naszego zdrowego funkcjonowania psychicznego.
Szeroka grupa docelowa
Słowem podsumowania: książka pt. „Siła rezyliencji. Jak poradzić sobie ze stresem, traumą i przeciwnościami losu?” stanowi w moim odczuciu bardzo dobry, warty polecenia poradnik samopomocowy dla osób pragnących lepiej radzić sobie z wyzwaniami i stresującymi sytuacjami. Publikacja może być też ciekawym źródłem inspiracji dla terapeutów chcących pracować ze swoimi pacjentami / klientami nad zwiększaniem ich wewnętrznych atrybutów, takich jak pewność siebie czy poczucie własnej wartości.
Zdecydowanie warto zaangażować się też w prawidłowe i systematyczne wykonywanie proponowanych przez autora ćwiczeń — w końcu to praktyka czyni mistrza.